piątek, 28 maja 2010

prosty cykl

Akcelerator myśli masz. Powietrze którym oddychasz i w którym pławisz się każdego dnia. Przed snem jak na spowiedzi rozliczasz się z każdej nieskładnie wydanej minuty. Od rana gdzieś pomiędzy błękitem nieba, aż do mroku nocy – krok po kroku układasz życie albo dwa,gdzie nic nie gaśnie gdy pstrykniesz w palce czy zamkniesz drzwi. Bo to jest życie i Ty tu nic nie zamykasz tak naprawdę, prócz codziennych kilku spraw.
                                                                          26.05.2007r.

wtorek, 25 maja 2010

trudne z ludźmi relacje

Jeszcze dobrze nie wyjechałem z Krakowa, nie pomachałem radośnie znajomym na pożegnanie (co za chwile też się miało spieprzyć) a w mojej kieszeni niczym wąż zaczął wiercić się wysłużony telefon. Robił to tego popołudnia kilka razy za każdym razem wróżąc psucie wypracowanego sobie dwudniowym siedzeniem na kanapie i spacerami na balkon spokoju. Zaburzał ten spokój ostatecznie psując go gdzieś na jednym ze skrzyżowań podczas oczekiwania na zielone światło. Tym razem po małym ekraniku rozbiegły się czarne literki, z których ostatnie były trochę pytaniem, trochę oskarżeniem

„nasze ostatnie spotkanie było sztuczne”.
„że co kur…” – pomyślałem.

Szybko odgrzebałem w pamięci zeszłotygodniową kawę. Najpierw wyszło, że jestem aspołeczny, tzn. tak to wydedukowałem analizując to deszczowe, sobotnie popołudnie przez pryzmat wyczytanego właśnie oskarżenia. Następne literki, w kolejnych sms’ach przedstawiały mi niby mój punkt widzenia. Takie czytanie w moich myślach czy cokolwiek to było. Wiecie, w końcu też tak może miewacie, że inni ludzie wiedzą od Was lepiej co o nich myślicie, jacy są i dlaczego się odzywacie bądź nie odzywacie ustawieni pod ostrzałem pytań, które ciężko przetworzyć natychmiast w sensowną odpowiedź.

Bo chyba o niczym nie mówi się z taką trudnością jak o tym, co u nas. Szczególnie jeśli staramy sobie poradzić z tym, żeby było dobrze, a nic z tego co robimy nie zmierza w tym kierunku. Na co dzień zdawkowe „dzięki OK”, albo „weź nawet nie pytaj” są już normą, może dlatego jeśli już trafi się ktoś, kto interesuje się drugim człowiekiem wydaje się zjawiskiem podejrzanym. Lubimy ale boimy się rozmawiać tak naprawdę szczerze.

Potknąłem się w świecie, który chciałbym, żeby otaczał nas na co dzień. I pomimo tego, że zostałem przeproszony dnia drugiego co powinno odsunąć jakiekolwiek poczucie winy, miałem czas aby po raz kolejny uświadomić sobie i własne słabe ogniwa w relacjach międzyludzkich. Tych prostych i tych skomplikowanych.

PS. Ale, żeby nie wiało taką straszną powagą to po weekendzie mam refleksję powodziową, taki trochę czarny humor. Mianowicie: zalałem się w Krakowie.

piątek, 21 maja 2010

czeski błękit

Przez tą jesień w maju można odlecieć całkiem. Zamknąć się, zamyślić w poszukiwaniu błękitów, których nie ma. I tak kilka dni temu odkurzyłem sobie twórczość Jaromira. Muzyka sama w sobie jest piękna, śpiew również.... motywacja, żeby kolejne i kolejne teksty poznawać w rodzimej wersji (stąd szperanie za tłumaczeniami - chwała za nie) bo i one zachwycają wyjątkowo. I tak od uśmiechu do smutku, od życia do śmierci w wachlarzu nastrojów ale jednak z nutą jak najbardziej pozytywną. Bo moi drodzy jak tu się nie uśmiechać z taką dawką "muzycznego błękitu", nawet gdy za oknem szaro.

Biorę ponton i na weekend płynę do Krakowa. 

wtorek, 18 maja 2010

kilka kropel

kap…
Zaczęło się niewinnie. Ciepły wiosenny deszczyk. Po takich zawsze asfalt schnie szybko a w powietrzu pozostaje przyjemnie znajomy zapach, przywołujący w jednym momencie wspomnienia wszystkich takich chwil „zaraz po deszczu”.

kap kap…
Zagrzmiało gdzieś w oddali a kolejny wiosenny deszcz zamienił się w mocarne przedstawienie. Podniebna czarna kurtyna miała odsłonić nam motyw znany z filmu Roberta Zemickisa, kiedy to w Wietnamie gdy raz zaczęło, nie mogło się skończyć i Forest poznał wszystkie możliwe rodzaje deszczu. Pogoda nie rozpieszczała nas może różnorodnością, ale szczodrości w postaci podarowanych nam kropel nie da się jej odmówić.

kap kap kap…
Przelotny poranny deszcz, popołudniowe siąpienie czy nawet wieczorna ulewa nie są aż tak uciążliwe gdy jesteśmy w miejscu. Gorzej jak trzeba się często przemieszczać. A w weekend wyjątkowo aura przypomniała nam o swojej mokrej szczodrości. Wycieraczki co rusz dostawały zadyszki, a strugi wody uciekały przed bieżnikiem opon. Ciężko określić gdzie dokładnie ponieważ asfalt znikał w deszczowych kałużach.

kap kap kap kap…
Nie ma prądu może i lepiej, bo padałem już ze zmęczenia. Gdzieś za oknem oprócz ciągle obecnego deszczu słychać kolejne syreny wozów strażackich. Od kiedy wróciłem do domu słyszę je regularnie. Pompy chodzą pełną parą, niektórzy nie mogą dojechać do swoich domów, a inni są z nich przewożeni do hoteliku w ośrodku sportu. W takich momentach cieszę się, że mieszkamy wyżej.

kap kap kap kap kap…
Rzeka, która zazwyczaj płynie gdzieś w oddali, dzisiaj jest jedną z pierwszych rzeczy, które widzę po przebudzeniu. Czyjeś pola toną w rwących nurtach a z nieba leci paskudna mżawka. Takie dni są wyjątkowo nieprzyjemne, szczególnie jeśli pewne sytuacje przeliczymy na czyjeś nieszczęście, a dalsze informacje to kolejne zalane miejsca i średnio przychylne prognozy na następne dni.

piątek, 14 maja 2010

uciekające lata

Ewidentnie się starzeję. Tak, brzmi to śmiesznie jeśli przeliczymy stan o jakim mówię na lata w metryce. Jednak ze starzeniem się związany jest spadek beztroski, narastające poczucie braku czasu i natłok obowiązków, albo bezradność w starciu z rzeczywistością, która funduje nam te symptomy uciekających lat. Kiedyś wszystko było jakby łatwiejsze, a problemy dnia codziennego miały błahe podłoże, które z dzisiejszego punktu widzenia dałoby się rozwiązać w kilka chwil. I tak z każdym kolejnym, kolejnym i kolejnym etapem życia. To jak z maturą, przy której zapewniałem maturzystów, że to kolejna poprzeczka do przeskoczenia, po której wcale nie ma końca i po którym dalej wcale nie będzie łatwiej. Też przeżyłem moment, w życiu w którym i mnie ktoś uspokajał a jednocześnie uświadamiał w ten sam sposób.

Na juwenaliach stanąłem z boku, powoli sącząc przygotowaną przez siebie miksturę składającą się z zawartości dwóch zielonych butelek. W miarę tego jak nabierałem kolorów, rosło moje zadowolenie, że widzę tych kilka znajomych twarzy, jednocześnie uświadamiając sobie jak rzadko się widujemy. Wokół nas masa młodzieży. Młodzieży która rocznikowo coraz bardziej i bardziej oddala się od mojej metryki i przybliżającej moje dawne lęki, że coraz więcej fajnych osób niebawem zacznie mówić do mnie „proszę pana”.

Tłum gęstniał, kolejne zespoły szarpały struny w swoich gitarach a ja oglądałem tą beztroskę, na którą oni mogą sobie jeszcze pozwolić. Mogących nie wyrywając się od codziennych obowiązków zamienić imprezę w akademiku na wielką imprezę pod chmurką, na której nie liczy się nic więcej jak dobra zabawa i ilość przetworzonych wesoło płynów. Nie myśląc przy tym tak bardzo o tym, że już jutro trzeba wrócić do pracy bądź jej braku a co za tym idzie poszukiwania miejsca dla siebie. W końcu dla nich przyszłość to jutro, które nie nadejdzie już teraz ale zaraz potem. Jest jeszcze chwila czasu. W końcu myślenie o przyszłości bywa mgliste zawsze kiedy tego chcemy i możemy przedłużyć własne „dojrzewanie” według własnej woli, na tyle na ile pozwala nam sytuacja w życiu.

Podejmujemy decyzje, w różny sposób warząc to jakie konsekwencje mogą przynosić w naszym życiu. Ja kiedyś w imię układania własnej przyszłości zrezygnowałem z miejsc, które dawały mi pewną beztroskę, w których nie było problemu ze znalezieniem czasu by spotkać się z ludźmi, w których wszystko było tymczasowe ale pełne przyjemnych barw. Spodziewałem się, że przyśpieszę układanie życia na własne konto, że nabiorę wiatru w żagiel w momencie, gdy reszta dopiero będzie rozglądać się za miejscem dla siebie…

Dzisiaj okazuje się, że utraciłem coś czego i tak nie dałoby się zatrzymać, coś z czym trzeba się kiedyś pożegnać – a zafundowałem sobie trwanie gdzieś pomiędzy. W poczekalni dla ludzi szukających miejsca dla siebie, a niezdecydowanych na tyle by wykonać kilka stanowczych kroków, które przynoszą wymierne korzyści.

Jedną z oznak tego, że lata mijają są kolejne rzeczy, które tracimy i chociaż chcemy je w jakiś sposób reanimować, one nigdy nie będą smakowały już tak samo, bo oglądamy je z innej strony i smakujemy przez pryzmat innych spraw.

poniedziałek, 10 maja 2010

politycznie

Kolejne wybory. Prezydenckie już w czerwcu, jesienią samorządowe, a za rok parlamentarne. Wszystkie zabiegi związane z promowaniem jedynie słusznej władzy, z promowaniem jedynie słusznych kandydatów, masa nieuniknionych sporów między politykami, sporów między publicystami, między szarymi obywatelami – to wszystko dodatkowo uprzykrzy nam spojrzenie na polityczną arenę, która od lat zbiera niepochlebne opinie i zbierać będzie nadal. Wystarczy otworzyć rano jedno oko, wstać nieśmiało z łóżka, ręką machnąć przełącznik w radioodbiorniku bądź nadusić czerwony guzik na pilocie od TV i zaczyna się gra słów, której zwycięzca może liczyć na dodatkowe poparcie bądź kolejne wiadro pomyj. A te pojawiają się gdzie tylko mogą. Komentarze pod jakimkolwiek artykułem związanym z działalnością polityczną kraju, pod doniesieniami z zakresu gospodarki, to albo sączący się nieustannie jad, prowokacje albo niekończące się przepychanki niepodparte rzeczowymi argumentami. Do tego nie trzeba nawet polityki, wystarczy artykuł obojętnej treści – w końcu Polacy mają dar. Potrafią dopieprzyć każdemu, z każdej strony i w każdym momencie, bez względu na okoliczności. Szczególnie jeśli można bezkarnie, z pozoru anonimowo usiąść za monitorem swojego komputera i wklepać w klawiaturę kilka gorzkich słów.

I codziennie oglądam, słucham, czytam wynik tych przepychanek, które uświadamiają mi jak bardzo brzydzę się tym wszystkim. Jak bardzo męczy mnie ta sytuacja, w której tak naprawdę muszę zagłosować nie dając głosu jednemu kandydatowi a odbierając go drugiemu. Pocieszającym powinien być fakt, że takie sytuacje mają miejsce wszędzie, że polityka nigdzie nie jest 100% zdrowa, że niejednokrotnie w innych krajach ludzie głosując za czymś głosują przeciw czemuś. Zapytam tylko w próżnię… czy my nie zasługujemy na odrobinę normalności? Jeśli tak, to jak ona miałaby wyglądać.

Nie opierajcie się jedynie na zdaniu innych, we własnym zakresie rozważcie „za i przeciw” i wybierzcie rozsądnie. Chociaż jaki nie będzie wynik jednych, drugich, trzecich, czwartych i kolejnych wyborów, nie wiem jak Wy, ale ja budzę się nie raz z poczuciem odpowiedzialności za swoje decyzje, poczuciem zawodu i żalem z braku ewentualnych alternatyw jeśli znowu się nie powiedzie.

raz, raz, dwa...

Podobno nie sztuką jest zacząć. Podobno prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym jak kończy. Podobno ta chęć wysypania z siebie nadmiaru słów może ocierać się o grafomanię i najpewniej bywać tak będzie i tym razem. A jednak dla mnie zawsze największym problemem było trwać w konsekwentnym postanowieniu. Kontynuować to co rozpoczynałem, trzymać pewien poziom a jednocześnie przemycać sporo treści o sobie, nie pisząc wprost. To ostatnie wychodziło mi raczej średnio, albo pękało coś w środku i pisałem zbyt osobiście czego później albo się wstydziłem albo żałowałem.

Mimo wszystko potrzebny jest mi taki wentyl do upuszczania ciśnienia z natłoku myśli. Z natłoku, który kłębi się gdzieś w zakamarkach głowy i czasami właśnie takiego ujścia poszukuje dla tych myśli mniej lub bardziej istotnych. Dlatego to zaczynam po raz kolejny w ramach porządkowania świata wokół samego siebie.