wtorek, 25 maja 2010

trudne z ludźmi relacje

Jeszcze dobrze nie wyjechałem z Krakowa, nie pomachałem radośnie znajomym na pożegnanie (co za chwile też się miało spieprzyć) a w mojej kieszeni niczym wąż zaczął wiercić się wysłużony telefon. Robił to tego popołudnia kilka razy za każdym razem wróżąc psucie wypracowanego sobie dwudniowym siedzeniem na kanapie i spacerami na balkon spokoju. Zaburzał ten spokój ostatecznie psując go gdzieś na jednym ze skrzyżowań podczas oczekiwania na zielone światło. Tym razem po małym ekraniku rozbiegły się czarne literki, z których ostatnie były trochę pytaniem, trochę oskarżeniem

„nasze ostatnie spotkanie było sztuczne”.
„że co kur…” – pomyślałem.

Szybko odgrzebałem w pamięci zeszłotygodniową kawę. Najpierw wyszło, że jestem aspołeczny, tzn. tak to wydedukowałem analizując to deszczowe, sobotnie popołudnie przez pryzmat wyczytanego właśnie oskarżenia. Następne literki, w kolejnych sms’ach przedstawiały mi niby mój punkt widzenia. Takie czytanie w moich myślach czy cokolwiek to było. Wiecie, w końcu też tak może miewacie, że inni ludzie wiedzą od Was lepiej co o nich myślicie, jacy są i dlaczego się odzywacie bądź nie odzywacie ustawieni pod ostrzałem pytań, które ciężko przetworzyć natychmiast w sensowną odpowiedź.

Bo chyba o niczym nie mówi się z taką trudnością jak o tym, co u nas. Szczególnie jeśli staramy sobie poradzić z tym, żeby było dobrze, a nic z tego co robimy nie zmierza w tym kierunku. Na co dzień zdawkowe „dzięki OK”, albo „weź nawet nie pytaj” są już normą, może dlatego jeśli już trafi się ktoś, kto interesuje się drugim człowiekiem wydaje się zjawiskiem podejrzanym. Lubimy ale boimy się rozmawiać tak naprawdę szczerze.

Potknąłem się w świecie, który chciałbym, żeby otaczał nas na co dzień. I pomimo tego, że zostałem przeproszony dnia drugiego co powinno odsunąć jakiekolwiek poczucie winy, miałem czas aby po raz kolejny uświadomić sobie i własne słabe ogniwa w relacjach międzyludzkich. Tych prostych i tych skomplikowanych.

PS. Ale, żeby nie wiało taką straszną powagą to po weekendzie mam refleksję powodziową, taki trochę czarny humor. Mianowicie: zalałem się w Krakowie.

8 komentarzy:

  1. A ja zalałam się w Opolu. Co więcej - przez podtopione tory gdzieś na trasie Opole - dom nie miałam możliwości powrotu.

    Na kontakty międzyludzkie przestałam zwracać uwagę. Przynajmniej na te, które jakoś mi ciążą.
    Jestem aspołeczna, przynajmniej wobec tych, którzy w stosunku do mnie zachowują się jak piranie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja czasami nie wiem co myśleć o niektórych kontaktach. Z natury jestem raczej człowiekiem stadnym, z sytuacji skazany na częstsze alienacje. Może dlatego zależy mi na każdym jednym kontakcie... nawet jeśli nie są łatwe.

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, Słodka Frejo, aż się boję jakie wrażenie zostało po mojej wizycie w "Prowansji"...

    OdpowiedzUsuń
  4. a co się działo, co, co? :) Gdzie pikantne smaczki?

    OdpowiedzUsuń
  5. W sumie nic się nie działo, jednak nalewka winogronowa to za mało, żeby wytworzyć atrakcje :) więc wizyta ma szanse na pozostawienie wrażenia sztuczności, choć kulturalnej :D

    OdpowiedzUsuń
  6. z ludźmi czasami trudno ale bez ludzi chyba jeszcze gorzej...

    a u mnie hasłem przewodnim weekendu było: u nas się powodzi ale nie przelewa ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. @pure - połączenie słów nalewka i winogrona nie przynosi mi żadnych miłych wspomnień :)Raz jeden zrobiliśmy miksturę z soku winogronowego ze spirytusem, leżało długo i nikt tego nie pił bo w smaku było średnie. Poszło pewnego wieczoru... napisałbym pamiętnego wieczoru, ale właśnie tutaj jest problem z tą pamięcią :)

    @Kate - znajomy mieszkający praktycznie u brzegu Wisłoka powtarzał przez kilka dni, że im się "w maju powodzi" ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Zmęczona Pat29 maja 2010 21:32

    Papo: mnie przestały interesować te znajomości, które były interesowne po prostu.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń