środa, 11 maja 2011

zielona majówka / 29

Próbuję sobie przypomnieć kiedy ostatnio było tak zielono. Mam wrażenie, że tak soczystego maja dawno nie było w moim życiu. Przecieram oczy z niedowierzania, bo mam wrażenie, że ktoś zamoczył pędzel w jaskrawozielonej farbie i kręcąc się w koło zostawiał prześliczne zielone pociągnięcia. Rozlewa się to wszystko wokół mnie i powoduje, że uruchamiam resztki chęci na znoszenie całej reszty. Wspominam czas, kiedy po weekendach majowych wracałem do internatu, później na stancję za czasów technikum, do akademika czy na mieszkanie za czasów studiów. Kwitły drzewa owocowe, a zieleń atakowała wszystko naokoło. Mieszkałem w ładnych miejscach. Internat był pomiędzy dwoma wzniesieniami, z jego okien widać było sanatoria otoczone lasami. Zielone ścieżki w parku, (który później jesienią zmieniał się w rudo-żółto-brązowe torowiska beztroskich popołudniowych wędrówek,) cieszyły oko przy każdej jednej pieszej wycieczce. Na 3 roku studiów widok z balkonu naszego mieszkania wychodził na osiedlowy plac. Drzewa, krzewy, dwie ławki. Taka miniaturowa przestrzeń zieleni pomiędzy masą 3 spotykających się w jednym miejscu bloków. Maj to zawsze była obietnica, że "już niedługo". Rok kończył się bezboleśnie, nawet klasa maturalna dzisiaj wydaje się czasem niepotrzebnego stresu przeplatanego masą spotkań towarzyskich. Odwiedziny, rozmowy, nasiadówki, posiedzenia, przyrastanie do parkowej ławki. Małe smaczki, do których wróciłbym chociażby zaraz. Później był to czas zbliżających się sesji, tych łatwiejszych, trudniejszych i tych niezdiagnozowanych, dzisiaj bez znaczenia skoro każda jedna skończyła się lądowaniem na cztery łapy. Pracę licencjacką kończyłem pisać w maju, starałem się przynajmniej intensywnie podgonić wszelkie wcześniejsze objawy lenistwa. Pisanie najlepiej szło w przerwie od malowania sztachet i składania drewnianego płotu, opaliłem się wtedy jak nigdy i miałem poczucie, że nie jestem taki całkiem do niczego, bo przykręcane kolejne elementy tworzyły solidną całość.

Dlaczego ja o tym wszystkim piszę?
Może dlatego, że z jednej strony mam dziwne odczucie, że te błahe z pozoru okoliczności przyrody nie cieszyły mnie dawno tak mocno jak teraz, a z drugiej nie potrafię sobie tego stanu wytłumaczyć, skoro cała reszta ma się raczej średnio. Każdy kolejny etap naszego życia to podnoszenie i podnoszenie poprzeczek. Często wydaje nam się, że już nie możemy więcej, że nie damy radę, albo nawet jeśli to, że osiągnęliśmy szczyt swoich możliwości. Ogólnie, życiowo. A później wszystko zaczyna się od nowa, dochodzimy do momentu, w którym przystawia i znowu odczuwam taką właśnie beznadzieję dochodzenia do jednej z poprzeczek. Tylko jakby mniej mnie cokolwiek pcha, żeby ją przeskoczyć. Nawet ten piękny zielony maj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz