środa, 10 sierpnia 2011

magia oderwanych chwil /42

Nie piszę, bo może mam wrażenie, że nic się nie dzieje. Nic w porównaniu do tego co było i do tego co będzie (pomimo, że plastycznie, fizycznie jeszcze nie ukształtowane). W zeszłym tygodniu byłem na weselu, bardzo przyjemnym. Kolega ze studiów odchodził w niepamięć, oddawał się w sidła małżeństwa, tracił się na naszych oczach... tfu... no może przesadzam. Zdecydowanie przesadzam. Dużo szczęścia im życzę, jak zawsze w takich sytuacjach, bo mam wrażenie, że coraz trudniej o pary setki, o ludzi dogadujących się na płaszczyźnie pojmowania własnych potrzeb, dzielących się pasjami, dającymi sobie zdrową przestrzeń do działania i spełniania się w tym co kochamy, bądź podejmowaniu chociaż takich prób.

Może nie wyglądało, ale staję z boku i mam wrażenie, że bawiłem się dobrze. Cieszyłem się obecnością pozytywnych ludzi i całym sobą chłonąłem to fantastyczne miejsce. Gdy o 5 rano po weselnej nocy wypłynęliśmy z samochodu, by z miarką w dłoni usiąść na ławeczce przed domem panny młodej i zobaczyłem, że z trzech stron otaczają nas porośnięte lasem , osnute mgłą góry to serce zabiło mocno. Są takie miejsca, w których bez zastanowienia chcielibyśmy zamieszkać, tak samo jak chcielibyśmy trwać tak o piątej, o szóstej rano napełniając miarkę i rozmawiając o bardziej czy mniej ważnych w życiu rzeczach. Nierealność pewnych sytuacji sprowadza nas na ziemię, pokazując jednocześnie, że warto żyć w oczekiwaniu na chwile, które w jakiś sposób, bardzo przyjemnie zapadają w naszej pamięci.

Ostatnie dni znikały jeden za drugim. Większość czasu spędzałem w "krainie marmurowego salcesonu". Większość czasu bez klientów, bez zajęcia, z poczuciem przemijania czegoś co w naszym życiu towarzyszyło przez kilkanaście lat, a co za kilka chwil odejdzie w niepamięć. Paradoksalnie byłem zajęty, mając równocześnie czas na załatwienie kilku mniejszych i większych spraw. Nie zmienia to faktu, że nad wieloma z tych rzeczy od dłuższego już czasu nie panuje. Może nie chcę panować? Nachodzą mnie takie momenty lekkości codziennego trwania i staram się wtedy wycisnąć z nich jak najwięcej najczystszej radości. Tak, żeby mieć zapas, gdyby zaraz miały nadejść smutki, które czają się za rogiem i lubią podszczypać w najmniej oczekiwanym momencie. Chociaż te na najbliższy czas odsuniemy w kąt.


Myślami znów jestem w drodze. Zaczynam się stresować. W obawie przed niespodziewanym zadbałem o jakieś tam bezpieczeństwo, a bardziej komfort psychiczny, i tak gdyby coś wydarzyło się w trasie, to nie zostanę sam ze swoim problemem ani nie zafunduje sobie lawiny kosztów, które zeżrą mnie doszczętnie. Szczególnie teraz, gdy byłoby to przysłowiowym gwoździem...
Traktuje to wszystko jako jedną z nielicznych przygód w moim życiu, wypełnionych właśnie takimi z pozoru nierealnymi sytuacjami, których się nie zapomina jak tą przydomową ławkę z widokiem na góry o 5 rano.

1 komentarz:

  1. Tak sobie myślę, że chyba nigdy się nie ożenię. Po pierwsze dlatego, że stan starokawalerski za bardzo mi służy i nie potrafię sobie wyobrazić siebie w sidłach małżeństwa, ani tym bardziej ojcostwa. Po drugie na weselach i wieczorach kawalerskich wolę być gościem niż gospodarzem. Wiadomo: gość za nic nie płaci i nie musi czuć żadnych lęków przed upiciem się do na umór. :)

    OdpowiedzUsuń