wtorek, 31 stycznia 2012

Życie jak podróż / 53

Życie bywa jak nieustanna podroż intercity. Gdy nasz pociąg wyruszy już z macierzystej stacji nie zatrzymuje się dopóki nie napotka na swojej drodze tych większych przystanków. To ważne, znaczące wydarzenia, które mają miejsce w naszym życiu. Nasz pociąg zatrzymuje się tam na dłużej,  a my tym miejscom poświęcamy  więcej naszej uwagi, niejednokrotnie denerwujemy się w oczekiwaniu. Już chcielibyśmy się przemieszczać dalej i mijać kolejne krajobrazy składające się z poznawanych osób, kumulowanych w nas emocjach, przeżyć i wszystkich drobnych detali składających się na tło, pierwszoplanowe i drugoplanowe elementy naszego życia. Pisk hamowania pojawia się również na tych stacjach, na których postój jest krótszy a pewne wydarzenia i obrazy przewijane są bardzo szybko,  podobnie z tymi stacjami, na których nie zatrzymujemy się wcale. Istnieją, funkcjonują w naszej świadomości, ale nie są ważne jeśli coś w życiu nie spowoduje, aby jakaś z naszych mniejszych podróży nie wyznaczyła jej jako cel. Kontrola biletu, weryfikacja tego czy możemy daną podróż kontynuować to nic innego jak te momenty w życiu, w których coś musimy udowodnić, w których musimy uzyskać odpowiednie uprawnienia do wykonywania danych czynności.

Obieramy jakąś stację, miejsce w którym chcielibyśmy się znaleźć. Co jakiś czas docieramy do celu.  Jest to kolejny etap w życiu, coś na co czekaliśmy, co chcieliśmy osiągnąć, postój i odpoczynek po cięzkiej pracy. Sytuacja i miejsce, które powoduje, że jeszcze bardziej poznajemy siebie i uświadamiamy sobie, że życie to podróż, w której ostatecznie wszyscy wylądujemy na jednym dworcu a mimo to kontynuujemy swoją wędrówkę - by nie stać w miejscu, rozwijać się, poznawać stacje i innych podróżujących.





wtorek, 24 stycznia 2012

tekturowe pudełko / 52

Nie mogę spać. Kręcę się w kółko, siadam przy kuchennym stole, obserwuje jak śnieg po raz kolejny w przeciągu ostatnich dwóch tygodni oblepia krajobraz za oknem. Biały miękki puch, który najprawdopodobniej jutro w godzinach porannych zacznie zamieniać się w półpłynną nieprzyjemną masę. Opróżniam zawartość szklanki. Grzaniec śliwkowy palony, lepiej pachnie niż smakuje, aromat roznosi się po całym pomieszczeniu i czuć go na długo a smak nie należy do najlepszych, rozgrzewa ale jakby wzmagał dalsze poczucie pragnienia.

Z szuflady wyciągnąłem stare tekturowe pudełko. Opakowanie po papeterii z logiem unicef. Zawartość skrywa mniejsze i większe pocztowe skarby ale i nie tylko. Na wierzchu leży stary granatowy paszport z wytłoczonym na okładce orłem bez korony i napisem Polska Rzeczpospolita Ludowa. Na trzeciej stronie czarno-białe zdjęcie. Uśmiechnięty dzieciak o bujnej wyczesanej czuprynie i pełnych policzkach, w swetrze z bohaterem francuskiego komiksu. Oczy niebieskie, znaków szczególnych brak a podpis jakby naskrobany wczoraj w pośpiechu. Kolejne strony to garstka jednakowych pieczątek z przejścia granicznego w Barwinku. Granatową książeczkę odkładam na bok i po raz kolejny sięgam do tekturowego kuferka. Wyciągam kilka świątecznych kartek, spoglądam na daty, czas kiedy te akcenty były już rzadkością ale jednak pojawiały się osoby, które 2 razy w roku potrafiły poświęcić więcej swojego czasu by podzielić się z nami swoją myślą na ten z pozoru magiczny czas. Ładne wycinanki, choinki ze złotymi bombkami, girlandy, srebrne gwiazki, kurczaki i kolorowe pisanki. Nie wiem co się z nami stało, że dzisiaj wolimy, chcemy, musimy sprowadzać to wszystko do 160znaków, które wypełnią smsa. Brzydzę się tego, a później brzydzę się siebie, że ostatecznie generuje najbardziej suche życzenia z możliwych, albo nie wysyłam ich wcale.
Zaglądam dalej, luźne listy, kolorowe koperty i przyciągające wzrok znaczki. Daty coraz bardziej odejmują lat, a ja dowiaduję się np. że matura nie będzie dla mnie tak straszna jak wtedy sobie to wyobrażałem. Później w życiu się przekonuje, że każde kolejne i kolejne podwyższenie poprzeczki to spotęgowany stres, który nazywamy tym największym. Ludzie dzielą się ze mną takimi samymi problemami, niektóre snują się za mną do dziś dnia w takiej formie w jakiej widziałem je kiedyś, stateczność rzeczy do przezwyciężenia jest przerażająca. W takich chwilach mam poczucie przegranej potyczki, popychania przed siebie wózka niezałatwionych spraw i wrażenie beznadziejności pewnych przypadków.
W oko wpada mi mały kolorowy album „cieszyć się przyjaźnią”. Na jednej ze stron w wysuszonym stawie stoją dwie osamotnione łodzie a po lewej stronie słowa jednego z wielkich głoszą, że „większość przyjaźni nie urywa się, tylko wiednie”. Składam świąteczne i urodzinowe kartki, listy upucham w koperty jak ususzone jesienne liście, potem delikatnie odkładam je na miejsce.
Zostały pocztówki. Tych jest najwięcej. Te polskie dzielą się na w większości Bałtyk i góry.
W ostatnich słowach z 22 sierpnia 1998 roku czytam, „od morza dzieli nas wydma.”. W prawym górnym rogu znaczek za 55 groszy. Kolejne są te zagraniczne. Z miejsc, w których nigdy nie byłem i niewiadomo czy kiedykolwiek będę. Kilka z Londynu, później wieża Eifla, gorące pozdrowienia ze słonecznej Teneryfy, jest też Malta i San Francisco. Na tej ostatniej oczywiście Golden Gate.

Wszystkie te skarby pachnące historią, starym papierem, mniejszymi i większymi wspomnieniami chowam do pudełka, a gdy je zamykam mam wrażenie, że z koperty opatrzonej dużym napisem Royal Mail, królowa Elżbieta puszcza mi oko, abym odwiedził ją znowu podczas kolejnej takiej nocy wspomnień.

czwartek, 12 stycznia 2012

czwartek, 5 stycznia 2012

Nowy Rok w Australii / 51

Jestem niedźwiedziem, pomimo braku śniegu od kilku dni mocno pragnę zapaść w sen zimowy. Chociaż nie,  może bardziej jestem nietoperzem. Działam, funkcjonuję, próbuję cokolwiek zrobić, wymyślić, stworzyć nocą, a za dnia najlepiej przykleiłbym się nogami do stropu mojej jaskini i zwisał tak cały dzień, z zamkniętymi oczami nasłuchując ewentualnego zagrożenia. Ludzie po nowym roku zawsze robią sobie jakieś postanowienia, planują coś co powinni zrealizować a ja rozmyślam nad tym czy usnąć jak niedźwiedź bądź zawisnąć jak ten latający po nocach ssak. Gdy widzę tych działających na największych obrotach, zastanawiam się skąd mają tyle energii i samozaparcia by brnąć do przodu, mierzyć się codziennie z tą szaroburą raz mroźną a raz deszczową pogodą. Może w zaciszu swoich domów wypijają duże ilości energetycznych napojów, zasilają się jak królik elektrolitem z baterii duracell albo na szyi noszą naszyjnik z magiczną mocą Tybetu. Mogą działać też jak perpetum mobile, raz pchnięci brną do przodu, omijając wszystko co mogłoby spowodować, że znowu się zatrzymają i tak samo jak ja będą rozglądać się za wysokim drzewem, w ciepłym lesie równikowym by wspiąć się na nie jak leniwiec, przykleić swoimi dużymi pazurami do kory i tak trwać. Pomieszało mi się z tymi zwierzakami, może jednak być tym niedźwiedziem, albo niedźwiedziem koala, jeść eukaliptus.... tzn. chciałem powiedzieć misiem koala. Małym przytulnym zwierzakiem, pojechać do Australii i w nowym roku mieć wszystko w nosie.

______________
wpis w wersji audio >>