środa, 7 września 2011

taki mix / 44

Głowę mam pełną myśli niespokojnych.
Chodzę podekscytowany od kilku dobrych dni.
Od kilku kolejnych wkurw.... do granic możliwości.
W weekend miałem być za Poznaniem. Żegnać kolejnego kolegę, który to stan skupienia postanowił zmienić, wpadając w objęcia swej przyszłej małżonki, swoją drogą niczego sobie Joanny przyjemnej, którą jakby to czytać czytała to bym pozdrowił.
Nie ma mnie, nie będzie. Mierzyć się z masą edukacyjną po raz wtóry mi przychodzi. A z tej miary ani chleba nie będzie, ani nawet pieca co by w nim ten chleb upiec nie zagrzałem. Stresuje się jak cholera. Nie chcę zmarnować jakiejś snutej miesiącami nici, ale też za wiele nie robię aby zmierzyć się z tą materią, która jak na złość i za nic w świecie nie chce się skondensować do rozmiarów, które moja głowa potrafi pomieścić. Jestem nienauczalny ustaw w stosunku 1:1 Przerażają mnie paragrafy, kropki, przecinki.
A tak najbardziej to się boję nie tego co być by mogło i co będzie, tylko tego co inni powiedzą bądź pomyślą. Nie potrafię spowodować, żeby mi to wisiało tak do końca. Rysuje w głowie wykres potencjalnej konsekwencji, ta kreska czerwona na tym wykresie jest gruba, widoczna, snuje się do przodu, niby znika za horyzontem, ale ciągle słychać dźwięk jaki powstał podczas jej kreślenia.

A wczoraj Niemcy w ostatniej sekundzie odbierali szczęście polskiej reprezentacji. Nie żebym był fanem piłki. Po prostu czasami zielone mnie uspokaja. Szczególnie jak stoję na obrzeżach murawy i słyszę te wszystkie krzyki towarzyszące biegającej gromadce spoconych facetów.
A wczoraj to się działo na PGE Arena. I sobie przypomniałem jak 20 dni temu zrobiliśmy sobie wesołą gromadką popołudniowy spacer po Gdańsku, właśnie w celu obejrzenia stadionu z zewnątrz.
Okolica jest paskudna. Stare torowiska, obskurne magazyny, zaniedbane ogródki działkowe. Tylko ludzie kolorowi. Nas tam nie ma, ich tam nie ma. I jak chwilami jeszcze przyłapie się, że żyje tym co było "wczoraj" to zastanawiam się kiedy będzie kolejne "jutro" z miejscem na spotkania, rozmowy, beztroskie trwanie w doborowym towarzystwie.

Dałem się życiu wytrącić z równowagi. I teraz dryfuje.
Motam się od bezgranicznego podekscytowania do smętnego zamyślenia.