niedziela, 27 lutego 2011

jutro nie umiera nigdy / 17

Zlikwidowałem, wyłączyłem, wysłałem na wczasy, w niepamięć, do diabła, w delegację wysłałem, odwiozłem, zapomniałem, przekląłem wszystkie budziki świata. Zamknąłem zmęczone oczy i nie pamiętałem wcale jaki mamy dzień, jaki tydzień, jaki miesiąc. Najnormalniej w świecie zgasiłem wszystkie światła, zamknąłem wszystkie stronice, wszystkich pootwieranych książek, napoczętych rozdziałów, zdusiłem ostatnie płomienie, zalążki myśli i działania. Nadusiłem klamkę, domknąłem drzwi, w zamku energicznym ruchem przekręciłem klucz, aż jego zgrzyt przeszył głuchą, bez dźwięków już przestrzeń. Zasnąłem tak niesiony w lekkim przeświadczeniu o tym, że jutra już nie będzie i zupełnie ale zupełnie mnie to nie obchodziło.

Jednak poranek był na swoim miejscu. Rozwleczony, sflaczały, wyprany, wypluty, wstępnie bez smaku i zapachu. Ciągnął się nieopisanym zmęczeniem, niewytłumaczalnym jeśli spojrzymy na niego przez pryzmat przespanych godzin. Za oknem panował spokój, obraz który powodował dodatkowy bezwład ciała, które przy niskiej temperaturze panującej w pomieszczeniu stało się wielkim przyjacielem ciepłego koca, wygodnego materaca i miękkiej poduszki.

sobota, 26 lutego 2011

w oczekiwaniu na se.... sen / 16

Od kilku dni nie marzę o niczym innym jak o sporej dawce nieskrępowanego niczym snu. Takiego czystego, beztroskiego snu, który może trwać tyle na ile mamy ochotę, po którym możemy wstać spokojnie, przeciągnąć się i chodzić po domu w wyciągniętej pidżamie. Światła migoczą mi przed oczami w obłędnym tańcu, a kawa nie ma w sobie już żadnej metafizycznej cząstki, jest gwoździem dla ciężkich powiek, którym pozwalam opadać na chwilę dopiero, gdy nie klei się już nic z tego co próbowałbym zrobić.

niedziela, 20 lutego 2011

gin and sprite by night / 15

Zlizuję z ust mieszankę smaków, słodki cytrusowy i cierpki smak jałowca. Robi mi się ciepło, policzki oblewają się rumieńcem i wszystko przestaje mieć znaczenie. Przynajmniej na chwilę. Za oknem, w przestrzeni przeze mnie tak ulubionej migoczą w kilku odcieniach światła pobliskich latarni. Czarną drogę przeszywają nierozjeżdżone pasy zmrożonego śniegu. W mojej głowie tkwi obrazek z przed kilku godzin. Powoli przejeżdżający tą drogą pług, pomarańczowe migające światło na dachu i dźwięk tej ciężkiej maszyny. Za pługiem sznur świateł, sznur samochodów poruszających się w powolnym tempie. Nikt na siłę nie próbuje przyśpieszyć niedzielnego czasu, skrócić drogi do domu. Zawsze zastanawiają mnie te niedzielne powroty, w dni w które wydawałoby się, że nic ludzie nie muszą. Poszukiwanie odpowiedzi łatwo skrócić myślą o swoich mniejszych bądź większych zajęciach, które w taki i jemu podobny czas powodują, że muszę opuścić ciepły i bezpieczny dom.

Od jutra kolejny tydzień, zastanawiam się na ile podobny do poprzedniego. Chociaż ten dogasający nie odznaczył się właściwie niczym szczególnym. Zlepek podobnych do siebie chwil, z których staram się teraz przypomnieć coś naprawdę wartego uwagi. Zastanawiam się jak to jest, że to trwanie pomimo swojej powtarzalności, prozy dnia powszedniego, chwil o podobnym smaku pozostawia w nas nowe doświadczenia. Każdy miesiąc, rok zmienia mnie bardzo. Ubogaca jednocześnie uświadamiając, że ilość wiedzy bez znaczenia od jej dziedziny zbliża nas do świadomości tego jak wiele nam brakuje i jak wielu rzeczy jeszcze nie wiemy. Dochodzi do mnie, że im więcej wiem tym mniej wiem, im więcej doświadczeń mnie dotyka tym bardziej wydaje mi się, że nie wiem kompletnie jak z pewnymi nawet prostymi sprawami sobie radzić, aby rozwiązanie było rozwiązaniem tym jednym, słusznym, odpowiednim.

poniedziałek, 14 lutego 2011

14

Weekend ciezkich powiek minal. Tydzien ciezkiej glowy. Czas siwych wlosow, upowszechniania kawy, krotkich snow, zdawania i niezdawania egzaminow.

W tym zmeczeniu jest czas na usmiech, na pozytywne okruchy. Nie w ramach resztek, ale jako namiastka czegos wiecej. Za oknem juz nowy tydzien a ja usmiecham sie jeszcze na mysl o problemach wczoraj, o stresach, o tym jak w sobote zaciąłem się w samochodzie. Zaraz zamrucze dzien dobry pod nosem i grzecznie poczekam na wolny dzien, ktorego potrzebuje jak powietrza.
Published with Blogger-droid v1.6.7

piątek, 11 lutego 2011

13

Powietrze miało pachnieć jabłkiem i cynamonem. Zapach jest mdły i duszący. Tak samo jak cały ostatni tydzień. Jak ten przyciskający się do dachu padający od kilku godzin deszcz. Jak gniecione ciśnieniem czoło. Siedzę bezradny i trwonię ostatnie minuty. Nie mogę wykrzesać z siebie chociażby resztek chęci na działanie. Liczę po prostu, że "jakoś to będzie". Tak niewiele ostatnio interesuje mnie ze świata zewnętrznego. W bardzo zdrowy sposób odcinam od siebie politykę naszego pięknego ale smutnego kraju. Gdybym kiedyś chciał sięgnąć po dawne zapiski, po coś więcej niż tylko szkic emocji i próbował umieścić miejsce akcji w czasie to powinienem napisać właśnie, że w Egipcie rozwija się zarodek demokracji. Tylko co obchodzi mnie Kair, Mubarak, rewolucja. Miejsce, w którym nie byłem i pewnie długo nie będę (jeśli w ogóle). Nic nie jest czarne albo białe. Wiem jakie sprawy chciałbym mieć już za sobą, co powinienem jeszcze zrobić na przestrzeni tych kilku może kilkunastu miesięcy, które nadchodzą jednak ciągle robię niewiele, żeby to zmieniać, żeby działać. Funkcjonuje na granicy opłacalności. Buduje nowe relacje z ludźmi, ale nie potrafię ich jeszcze dookreślić. Myślę o przyszłości ale nie widzę ani miejsc, ani sytuacji. Dużo marzę, ale to wszystko fikcja, utopia, nierealne mrzonki. Przynajmniej dzisiaj, gdy Strachy Na Lachy śpiewają

"jestem chory na wszystko 
i nie wiem co mnie tu czeka
jestem chory na wszystko
mam chorobę na powiekach"     a o dach rozbijają się kolejne krople deszczu.

wtorek, 8 lutego 2011

12

Funduje sobie chroniczne niewyspanie. Ciężkie powieki o poranku popychane jak kostki domina. Jedna opada za drugą, a po niej kolejna w ramach syzyfowej pracy podnoszenia ich później przed kolejnym opadaniem. Budzików nastawiam cały tuzin aby o kolejne i kolejne kilka minut przedłużyć tego niewyspania trwanie. Jestem śmieszny w tym niepoukładaniu. Po mrozie skrobię w pośpiechu z szyby szron, brutalnie odpalam diesla i nie pozwalam mu się nawet rozgrzać, by po chwili bezmyślnie ślizgać się na jednej z dróg. I już jestem. Prawie.

O poranku, w niewyspaniu nie myślę o wielu ważnych rzeczach, po prostu idę albo gnam aż zacznie docierać do mnie świat.

sobota, 5 lutego 2011

11 braku czas

Czasu brak, brak czasu. Braku czas! Paradoksalnie bywało tak, że im mniej czasu było mi dane tym więcej rzeczy potrafiłem zrobić. Sam brak, istota nieposiadania to zjawisko permanentne - jednak staramy się stopniować te przestrzenie jednostkami, ubierać je w minuty, godziny, dni czy lata. Toczymy niewidoczną walkę by ugrać ciągle coś dla siebie, by mieć przestrzeń, miejsce, powierzchnie na zegarach i w kalendarzach. A gdy nam to ulatuje, gdy tego nam ubywa, gdy ciągle ktoś, coś nam to odbiera to zaczynamy panikować. Staramy się dopasować do sytuacji, ale oddychamy z większym wysiłkiem, jakby brakowało nam tchu, który kiedyś ma powrócić. Może....
"...już. 
 Za dzień, za dwa, 
Za noc, za trzy,
Choć nie dziś."

środa, 2 lutego 2011

10

Mijają dni wymierzone zapachami. Mrozem o poranku, spalinami, miejscem pracy, mieszaniną wody toaletowej i proszku. Popołudnie pachnie czekającym na mnie obiadem, zmęczeniem, kawą. A kawa pachnie jak cisza i spokój, kawa pachnie jak gwar i życie. Czerń kawy ma w sobie tęczową paletę miejsc, zdarzeń, emocji. Wiele zależy od tego, gdzie się przenieśliśmy by ją wypić, bądź gdzie myśli nas przenoszą gdy ją pijemy. Parzona teleportacja w świetle zapachów, które malują świat.